Nie tak całkiem dawno informowano, że coraz to nowe lotnisko w Polsce ma już połączenie kolejowe. A następne są na różnych etapach prac przygotowawczych. Zadowolenie, szumne zapowiedzi, i nagle zaczęły się pojawiać informacje, że z tą koleją do lotnisk to nie jest wcale tak kolorowo.
Że rozkłady niedopasowane, że jedzie się dłużej niż samochodem, że niewygodnie. Problemy występują zwłaszcza na mniejszych lotniskach. Może więc trochę racji było w sugerowanym ostrożnościowym podejściu – że kolej, owszem, ale nie jakakolwiek i nie dla wszystkich?
Rzeczywiście, największym wyzwaniem jest dopasowanie rozkładu jazdy do odlotów i przylotów. Przewoźnicy lotniczy są elastyczni, a zarządca sieci kolejowej ma elastyczność zbliżoną do elastyczności szyny. Narzekanie, że małe lotnisko to mało pasażerów i loty tylko w określonych godzinach, jest słabym argumentem, bo można się do tych godzin dopasować. Nie ma powodu pchać składu, kiedy na lotnisku wieje pustką.
Nie sądzę jednak, aby można było całą winę zrzucić na kolej, jak to się czasami próbuje robić. Lotniska swoje grzeszki też mają. Może nie trzeba było brać co dawali, albo przynajmniej próbować tłumaczyć jakie połączenie warto uruchomić? Może trzeba było wcześniej pomyśleć, że kolej to zagrożenie dla przychodów z parkingów i nie sabotować teraz tych połączeń? Może trzeba było się odpowiednio wcześnie zastanowić jak wykorzystać to, co już mamy, do poprawy doświadczenia pasażera tak, żeby się „odkuć” na innym froncie? Takich „może” jeszcze kilka by się znalazło.
Skoro zatem praca domowa nie została odrobiona, albo odrobiona tylko częściowo, to może wymagający nauczyciel – pasażer – da naszym lotniskom szansę na poprawkę? Da czy nie, warto spróbować. Zwykle nauczyciele cenią sobie uczniów z inicjatywą.