Czy z powodu braku fachowców pierwsza polska siłownia jądrowa będzie budowana przez podwykonawców z innych krajów Bloku Wschodniego? Czy są sposoby na to, by zlecenia przy jej budowie dostały lokalne, polskie firmy? Na te oraz inne pytania dziennikarza portalu „RynekInfrastrukry.pl” odpowiada Wiesław Mariusz Różacki, prezes polskiego oddziału Mitsubishi Hitachi Power Systems Europe.
Paweł Wrabec, „RynekInfrastruktury.pl”: W ciągu trzech lat tylko budowa bloków energetycznych, Kozienicach, Jaworznie, Turowie oraz dwóch w Opolu, co pochłonie aż 20 mld zł. Ruszają zatem inwestycje, których skala przywołuje na myśl program budowy autostrad. Sam Pan niedawno użył takiego porównania. Czego zatem energetycy mogą nauczyć się od drogowców?
Wiesław Mariusz Różacki, prezes Mitsubishi Hitachi Power Systems Europe:
W obu przypadkach mamy do czynienia ze złożonymi procesami inwestycyjnymi i na bazie zdobytych doświadczeń wiadomo jakich zamawiający i wykonawcy powinni popełniać błędów. Z dzisiejszej perspektyw dopiero widać jak bardzo rynek budowlany był do programu budowy autostrad nieprzygotowany. Dziś o zamówienia GDDKiA zabiega ponad 200 firm, ale gdy rozpisywano pierwsze przetargi było ich tylko ok. 30. Deficyt wiedzy odnośnie tak skomplikowanych projektów po obydwu stronach mścił się później na poziomie planowania, wyceny i realizacji inwestycji. To, że GDDKiA ogłaszała aż tyle przetargów w jednym czasie świadczy o tym, że zamawiający nie zbilansował zasobów. Dotyczyło to zwłaszcza materiałów budowlanych, których rynek okazał się wyjątkowo płytki, co spowodowało, że przy wzmożonym popycie ich ceny poszybowały w górę.
Czy branża energetyczna też liczy się z takim ryzykiem?
Ryzyko to jest nieporównywalnie mniejsze. Przy budowie drogi aż 90 proc. materiałów pochodzi od lokalnych dostawców, położonych w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Budowa elektrowni wymaga bardziej zróżnicowanych komponentów np. stal konstrukcyjna może być kupowana u lokalnych producentów, ale równie dobrze importowana. Nas niepokoi potencjał wykonawczy – skala robót realizowanych w jednym czasie jest tak duży, że obawiamy się deficytu fachowców. Zwłaszcza, gdy realizacja projektów się opóźni, a w tym czasie budowa pierwszej siłowni jądrowej, co ma nastąpić w 2019 roku.
Wprawdzie branża jest elastyczna i szeregi polskich firm zasilą fachowcy z innych sfer przemysłu np. z segmentu petrochemicznego i chemicznego. Ale bez pomocy firm ze środkowo-wschodniej Europy się tu nie obejdzie. Naturalne zaplecze stanowią firmy z Węgier, Czech, Słowaków i Bułgarii.
Ale Ministerstwo Gospodarki ma już deklaracje aż 330 firm, zainteresowanych udziałem w budowie atomowej elektrowni.
Dobre chęci to za mało, gdyż tu obowiązują wyjątkowo surowe procedury bezpieczeństwa. Firmy, które chcą wziąć udział w atomowym projekcie stoją przed wymogiem długotrwałych i bardzo kosztownych przygotowań, a to też rodzaj inwestycji. I dlatego tak ważna jest wiarygodność decydentów, że faktycznie taka elektrownia powstanie. Tu nie może być wątpliwości zarówno co do tego, kto budowę sfinansuje i czy faktycznie rząd jest do tego tej inwestycji zdeterminowany. Przedsiębiorcy są ostrożni, gdyż zdają sobie sprawę, że stuprocentowej pewności nie otrzymają. Pouczającą dla branży lekcją był plan budowy Elektrowni Północ. Mimo że kontrakt między zamawiającym a wykonawcą został podpisany, to jednak do realizacji tej inwestycji nie doszło, i raczej nikt już nie wierzy by to kiedyś nastąpiło.
A czy Pan wierzy w budowę polskiej elektrowni jądrowej?
Uważam, że w Polsce przyszłość należy do miksu opartego na energii uzyskanej z węgla i atomu. No chyba, że okaże się nagle, że optymistyczne zapowiedzi dotyczące dostępności gazu łupkowego w naszym kraju okażą się prawdziwe.
Ministerstwo Gospodarki, twierdzi, że 58 polskich wykonawców, którzy mieli już z budową elektrowni atomowej już gdzieś na świecie do czynienia. Czy można jakoś sprawić by przynajmniej ten potencjał został wykorzystany?
Tak. Można wymusić na głównym wykonawcy, którym ma być dostawca technologii by korzystał z usług lokalnych firm. Da się to zrobić na dwa sposoby: wyłączając zakres pewnych robót z głównego kontraktu, jak np. budowa infrastruktury nie stanowiącej części składowej bloku jądrowego oraz wprowadzając tzw. unifikację. Zleceniodawca ma prawo zastrzec w umowie, że wybór podwykonawców dla wybranych zakresów zlecenia wymagają jego akceptacji. Podobne wymogi mają racjonalne, merytoryczne uzasadnienie. Poszczególne elementy elektrowni wymagają serwisowania i zleceniodawcy powinno zależy by była to firma, do której ma zaufanie, że będzie w stanie sumienny wywiązać się z tego zadania.