Arek Kowalczyk
O ile jeśli chodzi o kolej, to sprawa jest prosta – dość nieudane reorganizacje i źle zarządzane same nowe kolejowe spółki wprowadziły kompletny chaos (przynajmniej przez pierwszy miesiąc). W silnie zurbanizowanym rejonie, gdzie kolej dojazdowa pomiędzy miastami, które praktycznie łączą się ze sobą, jest podstawą komunikacji, można sobie łatwo wyobrazić atmosferę na zatłoczonych peronach, wśród ludzi w paltach czekających na odwołane pociągi. A potem eleganckie określenia na kolej, rząd i kraj ojczysty, jakie padają w zatłoczonej komunikacji zastępczej – notabene, to dość zabawne, że stajemy się prekursorami transportu mieszanego, gdzie podróżując koleją odcinkami można podziwiać widoki zza szyby autobusu na lokalnych drogach. Oczywiście w takim przypadku sami kolejarze będą na nie we wszystkich zmianach i zaraz dołącza się do ogólnego protestu.
O ile na kolei można wyobrazić sobie jakieś rozwiązanie w przyszłości (pewnie najłatwiej rozsądnych managerów), to w energetyce widać tylko chmury, a dobrych pomysłów nie ma i raczej nie będzie. Należy sobie uświadomić, że Polska niezależnie od tego, jak bardzo tego chce, czy też jak bardzo będzie się opierać, staje w obliczu głębokiej zmiany sektora energetycznego. Konieczność zmniejszenia udziału węgla w produkcji energii (dziś ok 90 %) jest faktem i nawet jeśli ekologiczna polityka europejska ulegnie złagodzeniu i rozmyciu, to i tak czasy produkcji energii wyłącznie z węgla mijają bezpowrotnie.
Śląsk energetycznie jest na kursie kolizyjnym z dwóch powodów – jednym, to oczywiście wprowadzanie energetyki odnawialnej. Poza koniecznością ekologiczną i prawną (zwiększania obecnie udziału energetyki zielonej do 15,5 % w 2020), działa bezlitosna ekonomia. Jeśli ma produkować ktoś inny, a nie my, to nie do naszych kieszeni wpłyną pieniądze. Z uwagi regulacje prawne stymulowane dotacjami (system zielonych certyfikatów) produkcja odnawialna rośnie, a węglowa spada. Każdy nowo postawiony wiatrak oznacza spadek ilości produkowanych megawatów w istniejących elektrowniach, a to obniża dochody śląskich kopalń. Długoterminowy plan powtórzenia niemieckich doświadczeń i częściowo przeniesienia ciężaru produkcji na morskie farmy wiatrowe (możliwe techniczne pewnie ok. 2030) kiedyś musi choćby częściowo się ziścić. I jeszcze drugi powód – nowe elektrownie – w desperackiej strategii Polski utrzymania niezależności energetycznej i wyjścia z impasu europejskich systemów handlu CO2 – planujemy budować nowe bloki, ale nie tylko na węgiel ale przede wszystkim na atom i gaz.
Właśnie łupkowo-gazowa strategia, która kryje się w nowych pilotowych odwiertach, to śmiertelny cios dla energetycznej gospodarki Śląska. Jeśli złoża zostaną odkryte – powstaną nowe elektrownie – ale już nie spalające węgla. Cena energii zostanie uratowana, ale sama przyszłość regionalnych elektrowni już nie. Przykłady widać – wycofanie EDF z projektu budowy nowego bloku w Rybniku – kombinacja wielu czynników (chęci budowy bloku jądrowego, niepewności co do opłat emisyjnych, obecnych niskich cen energii, itp.) ale i znak czasów – Śląsk nie może patrzeć długoterminowo tylko na węgiel. To będzie widać zresztą bardzo szybko – świat wkracza w epokę spadków cen paliw. Po epoce spekulacyjnych wzrostów i cenowych rekordów, węgiel, ropa i gaz zdają się powoli prześlizgiwać z pików na stabilny trend malejący. Sukcesy USA w gazie łupkowym i koncepcje eksportu gazu z USA, nadwyżka gazu na rynku z krajów arabskich i kolejne próby wydobycia technologią łupkową nie tylko gazu ale i ropy – zwiastuje nową epokę. Niedługo ceny spadną, spadną znacząco ciągnąc w dół tez i ceny węgla – a więc wielka niepogoda na globalnym rynku surowcowych eksporterów (Bliski Wschód i Rosja), jak i ciemne chmury nad Śląskiem.