Arek Kowalczyk
Włodzimierz Włoch, „RynekInfrastruktury.pl”: Sukcesywnie zmniejsza się liczba koncesji, a co za tym idzie maleje liczba wykonywanych odwiertów. Możemy już mówić o łupkowej recesji w naszym kraju?
Paweł Poprawa, Instytut Studiów Energetycznych: W ostatnich latach obserwowaliśmy stopniowo malejące zainteresowanie przemysłu naftowego projektem łupkowym w Polsce. Wycofało się z Polski kilka firm - ExxonMobil, Talisman, Marathon, ENI, Nexen, kilka kolejnych zmniejszyło swój zasób koncesji - BNK Petroleum, San Leon, DPV, Lane, Cuadrilla. Niestety, odchodzą z Polski duże firmy, które posiadają środki finansowe konieczne dla prowadzenia prac poszukiwawczych i ewentualnie wydobywczych, jak również posiadające doświadczenie na złożach łupkowych w USA i Kanadzie. Innym przejawem recesji projektu łupkowego jest mała intensywność prac wiertniczych. Większość inwestorów ogranicza je do koniecznego minimum, wynikającego z umowy koncesyjnej. W optymistycznym scenariuszu oczekiwać można było, że na dobrze rokujących blokach koncesyjnych wierconych będzie co najmniej po kilka otworów poszukiwawczych rocznie, a prace te będą stopniowo przyśpieszać, koncentrując się na najlepszych obszarach. To wymaga jednak szerokiego strumienia pieniędzy, liczonego dla pojedynczego inwestora w skali wysokich kilkuset milionów, czy wręcz kilku miliardów złotych. Dziś nie widać entuzjazmu przemysłu naftowego, by przejść do tej fazy rozpoznania basenu.
Czy problemy z poszukiwaniem wynikają jedynie z ograniczeń prawnych. Mam tu na myśli chociażby niepewność co do regulacji?
Na zmianę nastawienia firm poszukiwawczych złożyło się kilka czynników, do których niewątpliwie należały też kwestie regulacyjne. Przede wszystkim jednak rozczarowujące były wyniki prac prowadzonych przez poszczególne firmy. W ich świetle potencjał złożowy naszego basenu wydaje się być ogólnie niższy niż pierwotnie zakładano. Obserwujemy też w pełni naturalny i oczekiwany proces selekcji obszarów pod względem ich geologicznej jakości i zamierania inwestycji na terenach pod tym względem gorzej rokujących. Niezależnie od czynników geologicznych nastąpiła też ogólna zmiana klimatu wokół tej inwestycji, a przede wszystkim zmieniło się postrzeganie polskiego projektu łupkowego w głównych ośrodkach finansowych, zwłaszcza Londynie. Skutkiem tego dziś małym firmom, tzw. independents, trudno jest obecnie pozyskać fundusze na poszukiwania, co spowalnia ich prace.
Moim zdaniem na dekoniunkturę wpłynął też czynnik regulacyjny. I nie chodzi tu o brak nowej ustawy i związaną z tym niepewność po stronie inwestorów. Cały boom łupkowy w Polsce rozegrał się jeszcze przed pierwszymi propozycjami zmian regulacji, w reżimie poprzedniego prawa, które żadnemu inwestorowi nie przeszkadzało. Natomiast trudne do zaakceptowania były dla nich niektóre zapisy z kolejnych wersji proponowanych regulacji, w tym reżimu fiskalno-podatkowego, koncepcja NOKE jako współ-operatora, rozmycie istniejącej wcześniej dla posiadacza koncesji poszukiwawczo-rozpoznawczej preferencji przy występowaniu o koncesje na wydobycie, obowiązek rozplanowania prac z dokładnością do kwartału na cały okres trwania łącznej koncesji rozpoznawczo-wydobywczej - co najmniej 20-30 lat, itp.
Branża wskazuje również na długi proces administracyjny.
Dokładnie. Najbardziej destruktywna w naszych warunkach jest jednak inercja systemu administracyjnego w podejmowaniu decyzji i udzielaniu pozwoleń. Czas zatwierdzania wniosków koncesyjnych i zmian warunków koncesji, pozwoleń na wiercenia czy badania sejsmiczne stanowi istotną barierę spowalniającą proces rozpoznania złoża oraz silnie i negatywnie oddziałuje na komercyjną stronę inwestycji.