Jak podkreśla regionalny tygodnik, KWK Kazimierz-Juliusz to ostatnia czynna kopalnia w Zagłębiu Dąbrowskim. Jest to też jedna z najmniejszych kopalń w Polsce – zatrudnia 1,2 tys. pracowników, wydobywa ok. pół miliona ton węgla rocznie (który cechuje się bardzo dobrą jakością). Wydobycie prowadzi się dwoma systemami: ścianowym i podbierakowym. Za 1,5 roku, kiedy skończy się węgiel na ostatniej ścianie wydobywczej, kopalnia przejdzie na pracę jedynie w systemie podbierakowym. To jednak oznaczać będzie konieczność znacznej redukcji załogi.
W maju Roman Łój, prezes Katowickiego Holdingu Węglowego przyznał, że jest rozważany wariant sprzedaży kopalni. Zaprotestowali jednak związkowcy, którzy wskazali, że kopalnia może przecież sama, bez pomocy inwestora, sfinansować rozpoznanie i udostępnienie do eksploatacji nowych złóż. Zdaniem związkowców, pod ziemią może zalegać nawet ok. 5 mln ton węgla. Chodzi o tzw. pole rezerwowe kopalni, które blisko 30 lat temu rozpoznano jedynie wstępnie, nie prowadząc szczegółowych prac.
Za blisko 2,5 mln zł zarząd KWK Kazimierz-Juliusz zamierza wykonać odwierty służące zbadaniu złóż. Łącznie odwiertów ma być osiem. – Podzieliliśmy badanie złóż na trzy etapy. Zaplanowaliśmy osiem odwiertów. Największy odwiert będzie miał ok. 320 m głębokości – mówi na łamach „Wiadomości Zagłębia” Jacek Matuszczyk, wiceprezes ds. technicznych sosnowieckiej kopalni. Jak dodaje, samo odkrycie złóż węgla to jeszcze nie wszystko. Istotne jest, czy jego wydobycie będzie ekonomicznie opłacalne.
Co jeśli okaże się jednak, że węgla pod ziemią nie ma? Zdaniem związkowców, wówczas szansą dla kopalni byłoby uruchomienie zakładu przeróbki węgla. Do tego pomysłu przychyla się także zarząd KWH. Jak mówi „Wiadomościom Zagłębia” Jacek Matuszczyk, jeśli jednak okaże się, że złoża węgla są i warto je eksploatować, wydobycie będzie mogło ruszyć najwcześniej dopiero w 2016 roku. Samo uzyskanie koncesji zajmuje bowiem prawie dwa lata.