W tej kadencji parlamentarnej nie uda się przyjąć Ustawy o certyfikacji wykonawców zamówień publicznych. Informację potwierdziło Ministerstwo Rozwoju i Technologii, które nadzorowało projekt. Proponowane rozwiązania nie zyskały przychylności branży i ostatecznie brak certyfikacji może się okazać lepszy niż jej okrojona wersja.
Kwestia certyfikacji wykonawców zamówień publicznych pojawia się w dyskusjach w polskim sektorze budowlanym już od wielu lat. Jej wprowadzenia miałoby pozwolić na ograniczenie dostępu do krajowego rynku firmom, które nie dysponują w Polsce odpowiednim potencjałem wykonawczym. W efekcie zyskać miałby zamawiający – poprzez zmniejszenie ryzyka niewykonania lub nienależytego wykonania kontraktu oraz firmy budowlane – poprzez brak konieczności konkurowania z tzw. firmami-teczkami nieposiadającymi rzeczywistego potencjału w kraju.
Za wprowadzeniem certyfikacji w 2021 r. opowiadał się szef Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostad (GDDKiA). W końcu projekt rozwiązań ustawowych nad przygotowaniem którego czuwało Ministerstwo Rozwoju i Technologii (MRiT) został w marcu ubiegłego roku skierowany do konsultacji.
Certyfikacja nie w tej kadencji Z uzyskanych przez nas w MRiT informacji wynika, że trwają końcowe prace nad projektem ustawy dotyczącym certyfikacji wykonawców zamówień publicznych oraz nadal prowadzone są konsultacje z interesariuszami „dotyczące poszczególnych zagadnień i obszarów certyfikacji, tak aby wypracować optymalne rozwiązania”.
Resort informuje jednak, że z uwagi na zbliżający się koniec kadencji Sejmu, harmonogram prac nad projektem ustawy dotyczącym certyfikacji uległ zmianie. – Planujemy, że w 2023 r. odbędą się
uzgodnienia międzyresortowe i konsultacje publiczne projektu ustawy. Zgodnie ze zmienionym harmonogramem prac przyjęcie projektu przez Radę Ministrów i rozpoczęcie prac parlamentarnych planowane jest już po rozpoczęciu nowej kadencji Sejmu – poinformował resort.
Przy okazji MRiT potwierdziło, że założenia certyfikacji wykonawców nie zmieniły się w stosunku do tego, co zostało opublikowane w „Zielonej księdze”. Certyfikacja wykonawców odbywać się będzie w dwóch obszarach tj. podstaw wykluczenia z udziału w postępowaniu (tzw. certyfikacja warunków negatywnych) oraz spełniania warunków udziału w postępowaniu (tzw. certyfikacja warunków pozytywnych).
– Certyfikacja będzie miała charakter fakultatywny. Wykonawca niedysponujący certyfikatem będzie miał w dalszym ciągu możliwość wykazania okoliczności wymaganych przez ustawę – Prawo zamówień publicznych i zamawiającego w „klasyczny” sposób, tak jak to ma teraz. Wykonawca będzie ponosił stosowną opłatę za wydanie certyfikatu, której wielkość uzależniona będzie od wnioskowanego zakresu certyfikatu – wyjaśnił resort rozwoju.
Brak certyfikacji lepszy niż zła certyfikacja?Odłożenie na niejasną przyszłość – w nowej kadencji projekty będą procedowane od początku – ustawy o certyfikacji nie budzi jednak wielkiego sprzeciwu. – Obawiamy się także, że rząd nie ma świadomości jak wiele zagrożeń gospodarczych wynika z nadmiernej otwartości polskiego rynku budowlanego i dopuszczania do składania ofert przez podmioty, które nie mają żadnego potencjału krajowego a nadto w niektórych przypadkach podlegają jurysdykcji innych państw mogących mieć istotnie sprzeczne interesy z interesem polskiego rynku – przypomina Jan Styliński, prezes zarządu Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa (PZPB).
– Gdyby przygotowany mechanizm certyfikacji był mechanizmem efektywnym, bez wątpienia jego odłożenie w czasie byłoby mocno niekorzystne dla rynku – zarówno dla wykonawców jak i zamawiających. Niemniej, opracowane założenia do certyfikacji nie spełniają szeregu istotnych, w naszej ocenie, wymagań – podkreśla Styliński.
Szef PZPB dodaje przy tym, że projektowane przez MRiT rozwiązania nie doprowadziłby do stworzenia mechanizmu rzeczywiście badającego potencjał danego wykonawcy, a co za tym idzie nie miałyby realnego wpływu na funkcjonowanie rynku. – Z tej perspektywy, odłożenie wprowadzenia certyfikacji może dać czas na potrzebne urealnienie mechanizmu i zapewnienie, że będzie on stanowił przydatny, efektywny instrument a nie jedynie „ozdobę” w polskim procesie przetargowym – zaznacza Styliński.