Krajowa Izba Gospodarcza wiosną 2011 r. alarmowała, że zapisy ustawy o drogach publicznych spowodują chaos i narażą kierowców samochodów osobowych (terenowych) z przyczepą na konieczność rejestracji w systemie viaTOLL. Ustawodawca bowiem przyjął regułę bez wyjątków: elektroniczne myto mają płacić wszyscy użytkownicy dróg publicznych, których pojazdy przekraczają masę całkowitą 3,5 tony. Diabeł oczywiście tkwi w szczegółach: ciężka terenówka z, dajmy na to, jachtem czy nawet przyczepą z koniem może spełnić ten warunek. Wówczas przysłowiowy Kowalski musi zaopatrzyć się w urządzenie pokładowe, zarejestrować w systemie i płacić za każdy kilometr drogi objętej systemem. Ówczesne Ministerstwo Infrastruktury nie dało się jednak zmiękczyć i twardo argumentowało, że i na bazie dotąd obowiązujących przepisów takie pojazdy podlegały opłatom – wówczas winietowym. Krótko mówiąc, na propozycję, by usunąć złą regulację, urzędnicy odpowiadali: cóż, że zła, skoro już tyle czasu obowiązuje i nikt wcześniej nie narzekał… Warto podkreślić, że absurd rozwiązania dostrzegał również operator systemu e-myta.
Lepiej późno, niż wcale. Potrzeba było serii publikacji prasowych i głosów niezadowolonych kierowców, by ministerstwo zadeklarowało, że zmieni przepisy. Radziłbym ministrowi Nowakowi, by zanim zleci prawnikom przygotowanie nowelizacji, uważnie przeczytał ustawę. Znajdzie tam niejedną kwestię do zmiany – choćby wyłączenie spod e-myta komunikacji miejskiej i podmiejskiej. To problem, który sygnalizuje wiele samorządów. Autobusy, które część trasy pokonują drogą objętą viaTOLLem, płacą określone prawem stawki. To zaś odbija się na budżetach miejskich przedsiębiorstw komunikacyjnych, a finalnie na cenach biletów. Przychody z tego tytułu są w globalnej kwocie przychodów generowanych przez elektroniczne myto śladowe. Dlatego, za jednym zamachem, warto rozwiązać i ten problem.