Arek Kowalczyk
Typowym rozwiązaniem jest udanie się po pieniądze do banków, które przez dziesięciolecia chętnie wspomagały wielkie energetyczne budowy, bo widziały tam stały dochód i stabilizację. Energetyka była może i nudna, ale każdy pożyczał pieniądze z przyjemnością, bo widział pewność i długoterminowe odsetki, a warto jest mieć takie pewne pożyczki w bankowym portfelu. Ostatnie lata odmieniły to zupełnie – to co było siłą energetyki – pewność produkcji i stałość warunków finansowych zniknęły całkowicie. Wszystkie nowe (i nieuniknione regulacje) sektora wręcz rozregulowały finansowe perspektywy – zliberalizowany rynek energii i niepewność ceny na rynku hurtowym (dochody elektrowni), jak i ceny sprzedaży do końcowych użytkowników (zyski spółek dystrybucyjnych obrotowych, a oprócz tego całkowita niepewność prawna i regulacyjna rynku – handel emisjami i konieczność kupowania pozwoleń emisyjnych (za nie wiadomo ile), dofinansowanie lub niedofinansowanie energii odnawialnej (wystarczy spojrzeć na ciągnącą się nowelizację prawa energetycznego). Kto jak kto, ale banki i firmy inwestycyjne widzą to pierwsze. Dziś przy niskich cenach energii na rynku, całkowitej niepewności co do kosztów paliw, pozwoleń, marż, kar i dopłat – prawie nikt nie zdecyduje się na udzielenie kredytowania, wielkiej kapitałochłonnej energetycznej inwestycji.
Oczywiście państwo sięga jak może do instrumentów nacisku zmuszając te banki, których jest po części właścicielem, do finansowania projektów w energetycznych spółkach (które w dużej mierze nalezą do Skarbu Państwa). Ale na całkowicie wolnym rynku kapitału dla „klasycznej” energetyki – nie ma. Oczywiście pojawiają się ryzykowne projekty OZE (i czasy zwrotu z inwestycji 6-7 lat, co wydaje się „klasycznym” energetykom mrugnięciem oka) ale dla energetyki węglowej i tym bardziej jądrowej – wolnych, komercyjnych pieniędzy na rynku nie ma. Ten mały problem, który trochę jakby umyka z wielkich dyskusji, czy budować taką czy inną elektrownię – a tymczasem jest kluczowy – dziś żadnej elektrowni nie daje się zbudować bez dociskania kolanem specjalnie przygotowanych analiz i nacisku rządowego, od banku, poprzez koncern na reanimacji samego wykonawcy kończąc.
Wydaje się, że kolejne lat (a na pewno kolejny rok) nic nowego tu nie wniosą. Warunki finansowania będą bardzo trudne, bo warunki dla energetyki są niejasne, a obecny rynek energii nie uwzględnia budowy nowych mocy. Problem zauważony już w USA (zasady rynku zmienione po 2001) i powoli w Anglii (kontrakty różnicowe zabezpieczające interesy inwestorów), wcześniej czy później musi objąć całą Europę albo nie będziemy nic budować w energetyce klasycznej (bo w energetyce odnawialnej mechanizm feed-in-tariff to nic innego jak gwarancja bankowa) i poczekamy do problemów z wypełnieniem zapotrzebowania. W takim przypadku kolejne lat rysują się czarno – energetyka mimo że wszyscy mówią, iż musi rozpocząć inwestycje, stoi w miejscu, dostawcy urządzeń po kolei pogarszają swoje wyniki i prognozy zmierzając do upadłości lub minimalizacji mocy wytwórczych, a jedynie Chińczycy jak zawsze trzymają się mocno i czekają, bo maja swój własny rynek i kapitał.