Henryk Klimkiewicz
Z kilku wiarygodnych źródeł słyszałem, że minister Nowak zaniepokojony słabym zaawansowaniem inwestycji kolejowych, poważnie myślał o powierzeniu Lechowi Witeckiemu stanowiska prezesa PKP Polskich Linii Kolejowych (PKP PLK). Kłopoty zegarkowe ministra szczęśliwie pokrzyżowały te plany, ale GDDKiA udało się przemycić na ul. Targową kilka światłych pomysłów swojego szefa, co dziś skutkuje usztywnieniem relacji pomiędzy PKP PLK jako inwestor a wykonawcami inwestycji. Mam nadzieję, że to tylko epizod, z którego kolejowi decydenci szybko się wycofają.
Moja ocena działalności Lecha Witeckiego jest zdecydowanie bardziej krytyczna od większości komentarzy, które pojawiły się po jego odejściu. Witeckiego wielu ocenia dobrze, gdyż dla ewaluacji jego wyników w budowie autostrad i dróg ekspresowych, punktem odniesienia były porażki inwestycyjne kolejarzy. Zapomina się dziś, że GDDKiA dostała dużo większe wsparcie polityczne, ustawodawcze i finansowe niż zarządca infrastruktury kolejowej. W pierwszych latach mijającej perspektywy finansowej, aby uzasadnić kierowanie większości funduszy na drogi wręcz „kibicowano” niepowodzeniom PKP PLK.
Minister Cezary Grabarczyk mówił wprost: priorytetem są drogi. Dopiero brak zgody Komisji Europejskiej na przesunięcie środków z kolei spowodował larum i zmotywował rząd do przyspieszenia projektów kolejowych. Zadanie to nie jest jednak łatwe. Cały czas wisi nad nami groźba kilku inwestycyjnych porażek wynikająca z opóźnionego startu i większego skomplikowania technicznego (sterowanie ruchem, systemy bezpieczeństwa, sieć trakcyjna, itp.) projektów kolejowych.
Lech Witecki to zdolny urzędnik, który uzyskał nieograniczony kredyt zaufania ministrów Grabarczyka i Nowaka. Obaj przedstawiciele rządu byli szczęśliwi, bo Witecki przyspieszając inwestycje, czego nie można mu dziś odmówić, zdjął z ich głowy poważny kłopot. Sprytnie, krok po kroku, budował wizerunek rycerza, który walczy o grosz publiczny z pazernymi firmami budowlanymi, a ministrów stawiał w roli zakładników swojej gry. Jego pozycja stała się tak mocna, że sam sobie, de facto bez kontroli właścicielskiej, wyznaczał cele i sam siebie oceniał. Żeby uciszy krytyków GDDKiA a zamawiał zewnętrzne audyty.
W tej atmosferze, uwadze opinii publicznej umykały błędy i kosztowne niepowodzenia Witeckiego. Przede wszystkim niezakończenie w zakładanych terminach żadnego z głównych projektów, tj.: A1, A2 i A4. W dalszej kolejności możemy wymienić: zrywanie umowy z wykonawcami, spory sądowe, których wartość przekroczyła 10 mld zł, kilometry zbędnych i dewastujących krajobrazy ekranów akustycznych, pancerne przejścia dla zwierząt na autostradach po 50-60 mln każde, pomnik do oglądania a nie do jazdy czyli most na Mszanie, romans z chińskim COVEC (gdzie te obiecane miliony z odszkodowania?) i wiele innych spraw.
Do kierowania GDDKiA potrzebny jest urzędnik z duszą przedsiębiorcy. Lech Witecki był urzędnikiem z duszą kontrolera. Nie można zaprzeczyć, że za jego kadencji zbudowano wiele kilometrów dróg i autostrad. Ale zostawia po sobie równie długą listę problemów, z których kosztami dopiero przyjdzie się nam zmierzyć.